Zostanie wybranym na POTUS wymaga pieniędzy. Morza pieniędzy. Nikogo z polityków (poza Bloombergiem) nie stać samemu, aby nim zostać. Ale nie są sami, darczyńców nie brakuje.
Ale, te kwoty!
O czym mówimy? W kampanii prezydenckiej 2016 sztab Trumpa zebrał w datkach na kampanię $647 milinów. Nieźle. Ale Hillary Clinton zebrała $1.2 miliarda. Szczegóły dla bardzo zainteresowanych są tu.
W 2020 mamy recesję i Covid-19 dlatego trzeba oszczędniej…
? W 2020 do końca sierpnia Trump zebrał $1.3 miliarda, a Biden $1 miliard. Ale to Biden ma przewagę. Po pierwsze Trump swoją kasę zbierał już wiele miesięcy. Biden na porządnie dopiero po uzyskaniu nominacji tak w kwietniu – maju. Po drugie Trump wydał $1.1mld, a Biden „jedynie” $750mln, więc zaoszczędzone Biden ma trochę więcej nawet. Po trzecie wreszcie Biden, zwłaszcza jak uspokoił Wall Street wybierając Harris na swoją VP – teraz dopiero zbiera ogromne ilości gotówy. W ciągu 48h od wybrania Kamali Harris na VP Biden zebrał $48mln. Nie trzeba dodawać, że gdyby Biden wybrał Sandersa (lub powiedzmy Sandersa w spódnicy – Ninę Turner) to by tyle nie było.
Te $48mln w 48h robi wrażenie, nie? Nie. Tzn., robiło. 4 dni temu Biden pobił rekord zbierając $100mln w ciągu 32 godzin od śmierci Ruth Ginsburg. Jak widać, kasę się dobrze zbiera przy mocnych emocjach, mniejsza jakich.
Ostatecznie w sierpniu Biden zebrał $291mln podczas, gdy Trump „jedynie” $129mln. Wrzesień też na pewno będzie dla niego doskonałym miesiącem – choćby ze względu na wspomnianą sędzię Ginsburg.
Grafika poniżej pokazuje tempo zbierania kasy (do końca sierpnia) vs poprzednie kampanie. Kwoty poniżej są trochę mniejsze niż to co opisałem, ponieważ dotyczą jedynie sztabu głównego, a nie kont partii stanowych. Ale trajektoria jest podobna.
Skąd to się bierze?
2/3 pochodzi od ‘dużych’ sponsorów, czyli takich którzy dają ponad $200. Ale pewnie jakby podnieść poprzeczkę to by się okazało, że ponad połowa jest od prawdziwych grubasów dających ponad $10.000. Kampanie jednak nie lubią się tym chwalić i wolą raczej podkreślać ilość pojedynczych wpłat.
Kasę zbiera się głównie w najbogatszych stanach na wybrzeżach.
3 topowe lokalizacje dla Demokratów to Nowy Jork, Los Angeles i Seattle. A wśród 10 topowych jedynie Chicago nie jest na wybrzeżu. Mimo, że zawsze wiadomo, że to Demokrata wygra Kalifornię i stan Nowy Jork to dla Republikanów również są to miejsca do zbierania kasy (+ Floryda i Teksas). Co ciekawe to fundusze dla Republikanów są rozłożone bardziej równomiernie w całym kraju. Są tylko 2 hrabstwa (na teraz) gdzie Trump nie dostał ani $1. Jest też około 100 – głównie rolniczych w centrum kraju – gdzie ani $1 nie dostał Biden.
A wydaje się ją głównie w stanach, które są niepewne, bo – przypomnijmy – 51% głosów w stanie daje 100% elektorów ze stanu, a 49% daje 0 elektorów. A to o nich w końcu chodzi. Nie ma więc sensu dla żadnej z partii wydawać $1 w Alabama, bo co wy się nie wydarzyło to ci elektorzy będą Trumpa. Podobnie jak nie ma sensu wydawać jej w Maryland, bo ci elektorzy będą Bidena.
Na co to wszystko idzie?
Zjeść dobrze, wypić…
Największe wydatki są dwa, z czego jeden się można domyślić – reklamy. Co prawda spoty wyborcze mają mniejsze znaczenie w wyborach prezydenckich, kiedy kandydaci są znani (vs np. wybory na kongresmena, gdzie kandydat się musi dopiero przedstawić wyborcom), ale dalej lepiej je mieć niż nie mieć. Choćby, żeby mieć na trolling, jak np. tutaj:
Ok, to powyżej pewnie raczej viralowe, a produkcja kosztowała 10min czyjegoś czasu, ale wiadomo o co chodzi. Lepiej kasę na spoty mieć.
Drugi największy wydatek to… zbieranie kasy. Hęę? Otóż tak. Kupę kasy zabiera zbieranie kasy. Wręcz targetowanie i docieranie z przekazem do zwolenników, którzy mogą dać jedynie $10 się nie opłaca w ogóle i wyjście na zero jest OK. Po co więc te małe datki? Dla zaangażowania emocjonalnego swoich wyborców. Jak ktoś (smutne, ale im biedniejszy tym lepiej) sobie odciągnie od ust te $3 i przekaże na kampanię, to będzie się z nią czuł bardziej związany emocjonalnie. Jest większa szansa, że nie zmieni zdania, pójdzie do urn i będzie aktywnie przekonywał wszystkich dookoła, że „dobrze wydał tę kasę”. A kasę prawdziwą – na te spoty na przykład – się dostaje od grubasów.
Ponadto kasę wydaję się na biura lokalne, administrację wszelaką, kieszonkowe dla wolontariuszy (lub nawet nie) i tłuste pensje dla kampanijnych zawodowców.
Czy kasa ma znaczenie?
Ma. Ale też bez przesady.
Demokraci od dawna zbierają więcej niż Republikanie. Ostatnim rok kiedy Republikanie zebrali więcej to był 2004 i też jedynie 10% więcej (i kwoty mniejsze, bo po $328mln / $367mln). Obama miał więcej i wygrał 2 razy, Clinton miała więcej i przegrała.
Natomiast to na co trzeba uważać, to żeby nagle nie zostać bez kasy. Nie wiadomo co się wydarzy na końcówce kampanii i trzeba mieć możliwość reagowania. Trump ma teraz rezerwy dużo mniejsze i to widać, że w kluczowych stanach reklam Bidena jest po pare razy więcej (z drugiej strony Trump ma więcej biur i lepszą akcję GOTV).
Alternatywne wydatki
Ciekawy twist na zakończenie historii o pieniądzach pojawił się parę dni temu. Jak opisywałem w lipcu aktualni, a także byli więźniowie w USA nie mogą brać udziału w wyborach jeżeli mają do spłacenia jakieś długi wobec państwa. Ma to wpływ na demografię elektoratu i pośrednio na wyniki.
Michael Bloomberg postanowił, że spłaci natychmiast długi byłych 32 000 osadzonych, tak żeby mogli się jeszcze zarejestrować do wyborów na – absolutnie kluczowej Florydzie – zanim za 2 tygodnie minie termin.
To wygląda na unikalnie wręcz dobrze wydane pieniądze. O ile jest legalne. Prokuratura z Florydy (Republikańska) przygląda się właśnie czy to nie ma znamion płacenia za głosy co legalne nie jest.